Urodziłem się 7-go
lutego 1817 roku w Merseburg´u. Rodzice przeprowadzili się gdy
miałem chyba roczek, do Dürrenberg´a, gdzie mój ojciec wziął w
dzierżawę królewskie dobra. Tu przez kilka lat u domowego
nauczyciela pobierałem moje pierwsze nauki razem z moim rodzeństwem
oraz dziećmi z pewnej innej rodziny. Po odejściu owego nauczyciela
ojciec oddał mnie w ręce równie zacnego i uczonego duchownego w
saksońskiej wsi Aueritz. Przez 4 lata pozostałem w Aueritz, gdzie
nauczyłem się podstaw języków starożytnych i trochę francuskiego, po
czym poszedłem w jednym czasie z moim starszym bratem do gimnazjum w
Merseburg´u.
Kiedy osiągnąłem wiek, w
którym konieczne było zdecydować się na konkretny zawód,
postanowiłem, uwzględniając moje niedostateczne zdolności umysłowe i
ograniczone możliwości majątkowe moich rodziców, wyuczyć się w
dziedzinie handlu, by ewentualnie móc później pomóc mojemu ojcu.
Niestety, co mnie dopiero teraz przygnębia, w merseburskim gimnazjum
ukończyłem tylko 2 klasy. By więc osiągnąć zamierzony cel,
przeniosłem się w połowie roku 1832 do Lipska, by uczęszczać do
tamtejszej, dopiero co powołanej do życia szkoły handlowej. Muszę tu
otwarcie przyznać, że w okresie uczęszczania do tej szkoły
odczuwałem potworną niechęć do
wszystkiego, co się kryje pod pojęciami „interes“, „handel“ i
tym podobnym, i zamierzałem to opierające się mojej naturze zajęcie
najszybciej, jak to możliwe, porzucić. Okoliczności ku temu były o
tyle sprzyjające, że mój starszy brat wstąpił w owym czasie na
Uniwersytet w Lipsku, by studiować nauki przyrodnicze, a jeden z
krewnych, szef znaczącej fabryki chemicznej, robił mi nadzieję na
przyszłe zatrudnienie. Stąd postanowiłem studiować chemię, co
odpowiadało również poglądowi mojego ojca. By więc skorzystać z
wszystkich dobrodziejstw, jakimi cieszą się studenci, a głównie ze
swobodnego dostępu do wykładów, zdałem w lipskiej szkole św.
Mikołaja swego rodzaju egzamin maturalny, który oczywiście, co łatwo
stwierdzić, wypadł dla mnie mizernie, niedostatecznie i mało
chwalebnie; jednakże umożliwiło mi to wpis na listę studentów, a
więcej w owym czasie nie zamierzałem. W semestrze letnim 1833
zameldowałem się na uczelni w Lipsku i z miejsca zabrałem się z
ochotą i zamiłowaniem do dzieła, musiałem jednak z tych wykładów
zrezygnować, ponieważ zbyt dużo wymagano i nie nadążałem z wyższą
algebrą. Dużym pożytkiem dla mnie była okoliczność, że mój brat
został pod koniec pierwszego semestru pomocnikiem u prof. Erdmann´a,
dzięki czemu również ja otrzymałem możliwość, by większą część czasu
spędzać w świetnie wyposażonym laboratorium, znajdującym się w tzw.
Pleissenburg´u. W Lipsku pozostałem dwa lata. Chętnie przeniósłbym
się na rok do Berlina, by się dalej kształcić, ale nie pozwalał na
to stan majątkowy moich rodziców i musiałem się zadowolić miastem
Jena, którą – z powodu słynnego
Döberrenerra – wolałem od Halle. W Jenie uczęszczałem na
mineralogię i diagnostykę u Succow´a, na botanikę u Koch´a oraz
pracowałem w laboratorium profesora Doberreiner´a, gdzie analizy rud
platyny, które laboranci wykonywali zazwyczaj rzadko, stały się moim
głównym zajęciem.
W roku 183? kilku ekonomów, a
wśród nich również mój ojciec, postanowiło założyć fabrykę cukru z
buraków; mnie przeznaczono do wykonania tego zadania, co przyjąłem z
radością, gdyż obiecywałem sobie z tego w przyszłości dobry interes
(złote góry). Poprzednio odwiedziłem tego typu fabryki w Czechach,
gdzie produkcja cukru z buraków w owym czasie kwitła, i przebywałem
dłuższy czas w fabryce księcia Oettingen-Wallenstein w Königsaal
(Zbraslav) koło Pragi, która kierowana była przez Pana Koddweiss´a,
by w praktyce poznać całą produkcję od początku do końca. Kiedy
osiągnąłem ten cel, założyłem fabrykę cukru w Dürrenberg´u (o
rocznej zdolności przeróbkowej 25.000 ??? buraków) i kierowałem nią
przez pierwszą zimę. Jakkolwiek nie można tego przedsięwzięcia uznać
jako nieudanego, i to pomimo znacznych trudności, które trzeba było
na początku pokonać (przyuczenie ludzi, obsługa nowych urządzeń,
duża zawartość soli w burakach), to jednak wystąpiły trudności
natury rodzinnej i inne niesprzyjające okoliczności, których nie
mogę tu wytłumaczyć i którym w najmniejszym stopniu nie byłem winny,
które doprowadziły cały interes do takiego chaosu, że odrzucałem
nawet korzystne oferty, które – co dopiero teraz rozumiem – chyba
niewłaściwie sprawdzałem.
Od października
1837 do tego samego miesiąca roku 1838 odsłużyłem w Halle moją
służbę wojskową jako roczny ochotnik i pojechałem potem na Górny
Śląsk. Moją dalszą sytuację życiową mogę uznać jako wystarczająco
znaną.
Tłumaczenie:
Staflik |